Rozmowa z Tomaszem Wójtowiczem*
Wiesław Pawłat: Czy przed rozpoczęciem mistrzostw spodziewałeś się, że biało-czerwoni staną na najwyższym stopniu podium?
Tomasz Wójtowicz: Od lat należymy do światowej czołówki, więc naturalnym jest, że wierzyłem w zdobycie medalu. Tym bardziej że turniej rozgrywany był w Polsce. Oczywiście nie twierdziłem, że to będzie złoto, ale bardzo chciałem, aby tak się stało.
Los nas w tej imprezie nie rozpieszczał...
- To prawda nie było tu drogi na skróty. Wszystko nasi reprezentanci musieli wywalczyć sobie sami. Szczególnie ciężka były druga i trzecia faza turnieju. Zwłaszcza ta, w której przyszło nam walczyć z Brazylią i Rosją, czyli z obrońcami tytułu mistrza świata i złotymi medalistami olimpijskimi. Daliśmy jednak radę i pokonaliśmy oba te zespoły, choć łatwo nie było.
Dodam jeszcze, że przecież w całym turnieju przegraliśmy tylko jeden mecz - z USA.
W pewnym momencie nasunęła mi się taka analogia pomiędzy drużyną, w której ty grałeś i obecną. Was nazywano mistrzami piątego seta i wasi następcy też znakomicie sobie radzili w tie-breaku.
- Coś w tym jest. Przecież na mistrzostwach świata w Meksyku w grupie finałowej po pięciosetowej walce pokonaliśmy ZSRR, Czechosłowację i NRD. Z Japonią było już nieco lżej, choć ten mecz decydował o mistrzostwie świata - wygraliśmy 3:1 i to nam zapewniło złoto. Natomiast teraz Polacy po 3:2 pokonali Francję, Iran, Brazylię i Rosję. W finałowym meczu rozegranym w katowickim Spodku nasza reprezentacja też 3:1 - jak my w kluczowym meczu meksykańskich mistrzostw - pokonała Brazylię i wysłuchała Mazurka Dąbrowskiego odśpiewanego przez kilkanaście tysięcy ludzi. To było coś wspaniałego.
Kto w naszej drużynie był objawieniem turnieju?
- Chyba Mateusz Mika. Wprawdzie w trakcie imprezy przechodził mały kryzys, ale jak przyszło co do czego, grał świetnie. Natomiast liderem zespołu był
Mariusz Wlazły, a tak naprawdę to naszym największym atutem była siła całej drużyny.
A który zespół sprawił największą niespodziankę?
- Zdecydowanie Niemcy. Kiedy przed turniejem ich belgijski szkoleniowiec Vital Heynen mówił, że jego drużyna jedzie do Polski po medal, wszyscy znacząco pukali się w czoło. Jak się później okazało, miał rację, bo nasi zachodni sąsiedzi wrócili do domu z brązem. Sporo zamieszania zrobił też Iran, ale w tym przypadku trudno mówić o niespodziance, bo reprezentacja tego kraju już wcześniej dołączyła do czołówki światowej.
A kto wobec tego zawiódł?
- Przede wszystkim USA. Przecież Amerykanie wygrali w tym sezonie Ligę Światową. Zdecydowanie więcej spodziewano się po Rosji. Zajęcie piątego miejsca jest jej wielką porażką. Nie sprawdzili się też Włosi, którzy zawsze kręcili się wokół medalu. Także Bułgarzy i Serbowie zagrali poniżej oczekiwań. Można więc powiedzieć, że z drużyn światowej czołówki nie zawiodła Brazylia, Francja i my.
Zespół, w którym grałeś poszedł za ciosem i dwa lata później wywalczył na igrzyskach olimpijskich w Montrealu złoto. Czy aktualnych reprezentantów stać na powtórzenie tego sukcesu?
- Myślę, że po takim występie na pewno. Wprawdzie będziemy grali w Brazylii, ale mamy wielkie szanse na zdobycie medalu. Naturalnie będzie to nieco inna drużyna, bo Krzysztof Ignaczak,
Michał Winiarski, Mariusz Wlazły i Paweł Zagumny ogłosili zakończenie reprezentacyjnych karier. Niemniej jednak zmienników mamy dobrych, a ci co jeszcze nic nie wywalczyli będą głodni sukcesu.
* Tomasz Wójtowicz jest mistrzem świata (1974), złotym medalistą olimpijskim (1976). Znalazł się w elitarnym gronie ośmiu najlepszych siatkarzy świata XX wieku. Dziś komentator telewizyjny.